The War of Art

Break Through the Blocks and Win Your Inner Creative Battles

NAJWAŻNIEJSZE
NOTATKI Z KSIĄŻKI:

Autor: Steven Pressfield

> the war-of-art

Czy jeś pisa­rzem, któ­ry nie pisze, mala­rzem, któ­ry nie malu­je, przed­się­bior­cą, któ­ry nie zało­żył wła­sne­go biz­ne­su? Czy kie­dy­kol­wiek mia­łeś wizję tego, kim możesz się stać, dzie­ła, któ­re­go może Ci się udać doko­nać, speł­nio­ne­go czło­wie­ka, któ­rym los pozwo­li Ci być? Wiesz więc, czym jest „opór”. Koniecznie prze­czy­taj “Wojnę Sztuki”, lub poniż­sze naj­waż­niej­sze notat­ki z książ­ki.

Pisanie nie jest trud­ne. Najtrudniejsze to zasiąść do pisa­nia.


Czy kie­dy­kol­wiek mie­li­ście wizję tego, kim może­cie się stać, dzie­ła, któ­re­go może wam się udać doko­nać, speł­nio­ne­go czło­wie­ka, któ­rym los pozwo­li wam być? Czy jeste­ście pisa­rza­mi, któ­rzy nie piszą, mala­rza­mi, któ­rzy nie malu­ją, przed­się­bior­ca­mi, któ­rzy nie zało­ży­li wła­sne­go biz­ne­su? Wiecie więc, czym jest „opór”.

Jak wie­lu z nas sta­ło się alko­ho­li­ka­mi i nar­ko­ma­na­mi, dosta­ło raka albo ner­wi­cy, ule­gło poku­sie zaży­wa­nia środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych, plot­ku­je, kom­pul­syw­nie uży­wa tele­fo­nu komór­ko­we­go, tyl­ko dla­te­go, że nie robi­my tego, do cze­go z głę­bi duszy wzy­wa nas nasz geniusz? Opór nas poko­nu­je.

Jeżeli jutro rano, każ­da odu­rzo­na i zamro­czo­na dusza obu­dzi­ła­by się z siłą do pod­ję­cia pierw­sze­go kro­ku w stro­nę reali­za­cji swo­ich marzeń, każ­dy psy­cho­log w książ­ce tele­fo­nicz­nej stra­cił­by pra­cę. Więzienia sta­ły­by puste. Przemysł alko­ho­lo­wy i tyto­nio­wy pod­upadł­by, wraz z prze­my­słem fast-foodo­wym, chi­rur­gią kosme­tycz­ną, dzien­ni­kar­stwem roz­ryw­ko­wo-infor­ma­cyj­nym, nie wspo­mi­na­jąc nawet o fir­mach far­ma­ceu­tycz­nych, szpi­ta­lach i całą pro­fe­sją lekar­ską. Przemoc domo­wa wymar­ła­by, podob­nie jak uza­leż­nie­nia, oty­łość, migre­no­we bóle gło­wy i wście­kłość na dro­dze.

Tatuś się upi­ja, mamu­sia cho­ru­je, a Janeczka poja­wia się w koście­le z tatu­ażem gan­gu moto­cy­kli­stów. To bar­dziej zabaw­ne niż film. I dzia­ła: nikt nic nie robi.

Akt ofia­ry to for­ma pasyw­nej agre­sji. Ofiara usi­łu­je osią­gnąć satys­fak­cję nie dzię­ki uczci­wej pra­cy, ale poprzez mani­pu­lo­wa­nie innych za pomo­cą nie­wy­po­wie­dzia­nych (i wypo­wie­dzia­nych) gróźb. Ofiara zmu­sza innych, by pośpie­szy­li na pomoc lub zacho­wy­wa­li się tak, jak tego ocze­ku­je, gro­żąc, że jej stan zdro­wia pogor­szy się, dosta­nie kolej­ne­go ata­ku pani­ki, popad­nie w głęb­sze zała­ma­nie ner­wo­we, albo po pro­stu gro­żąc, że uprzy­krzy im życie, jeże­li nie zro­bią tego, co chce.

Hitler chciał być arty­stą. W wie­ku osiem­na­stu lat zabrał swój spa­dek, sie­dem­set koron, i prze­niósł się do Wiednia, by tam miesz­kać i stu­dio­wać. Złożył papie­ry na Akademię Sztuk Pięknych, a następ­nie na wydział archi­tek­tu­ry. Czy ktoś widział kie­dyś jakiś obraz jego autor­stwa? Ja też nie. Opór go poko­nał. Może prze­sa­dzam, ale powiem to tak czy siak: Hitlerowi łatwiej było roz­po­cząć dru­gą woj­nę świa­to­wą niż stać i wpa­try­wać się w puste płót­no.

Opór podró­żu­je razem z tobą: ata­ku­je każ­de dzia­ła­nie, któ­re odrzu­ca natych­mia­sto­wą nagro­dę na rzecz dłu­go­fa­lo­we­go roz­wo­ju, zdro­wia czy uczci­wo­ści; każ­de dzia­ła­nie, któ­re wyni­ka z naszej wyż­szej, a nie niż­szej natu­ry.

Wydaje się, że opór pocho­dzi z zewnątrz. Przypisujemy go współ­mał­żon­kom, pra­cy, sze­fo­wi, dzie­ciom.

Opór pocho­dzi z wewnątrz. Sami go two­rzy­my i sami powta­rza­my.

Im waż­niej­sza dla roz­wo­ju duszy jest dana decy­zja lub dzia­ła­nie, tym więk­szy opór będzie­my odczu­wać, gdy będzie­my do nich dążyć.

Nie mówi­my sobie: „nigdy nie napi­szę sym­fo­nii”. Zamiast tego mówi­my: „Napiszę sym­fo­nię, tyl­ko zacznę jutro”.

W dużej agen­cji rekla­mo­wej w Nowym Jorku, szef mówił nam: wymy­śl­cie cho­ro­bę. Jeżeli ją wymy­śli­cie, będzie­my mogli sprze­dać na nią lekar­stwo. Zaburzenia uwa­gi, sezo­no­we zabu­rze­nie afek­tyw­ne, fobia spo­łecz­na – to nie cho­ro­by, to chwy­ty mar­ke­tin­go­we. To nie leka­rze je odkry­li, tyl­ko copyw­ri­te­rzy, dzia­ły mar­ke­tin­gu i kon­cer­ny far­ma­ceu­tycz­ne.

Jerry Seinfield powie­dział o swych dwu­dzie­stu latach rand­ko­wa­nia: „To spo­ra por­cja fascy­na­cji aktor­stwem”.

Opór powie­dział mi rów­nież, że nie powi­nie­nem sta­rać się uczyć innych lub przed­sta­wiać się jako oso­ba prze­ka­zu­ją­ca wie­dzę; że to próż­ne, ego­istycz­ne i być może nawet nie­uczci­we.

W jaki spo­sób odczu­wa­my opór? Najpierw jako nie­za­do­wo­le­nie. Czujemy się fatal­nie. Okropny smu­tek jest wszech­ogar­nia­ją­cy. Jesteśmy znu­dze­ni i nie­spo­koj­ni.

Żyjemy w kul­tu­rze kon­su­men­tów, któ­ra jest prze­raź­li­wie samo­świa­do­ma i zgro­ma­dzi­ła całą arty­le­rię, by wyko­rzy­stać ją w poszu­ki­wa­niu zysku, sprze­da­jąc nam pro­duk­ty, leki, odwró­ce­nie uwa­gi.

Artysta i fun­da­men­ta­li­sta poja­wia­ją się w spo­łe­czeń­stwach o róż­nym stop­niu roz­wo­ju. Artysta to bar­dziej zaawan­so­wa­ny model. Jego kul­tu­ra obej­mu­je dosta­tek, sta­bil­ność, dostęp do wystar­cza­ją­cej ilo­ści środ­ków, by pozwo­lić sobie na luk­sus samo­ana­li­zy. Artysta jest zako­rze­nio­ny w wol­no­ści. Nie oba­wia się jej. Ma szczę­ście. Urodził się we wła­ści­wym miej­scu. Jego pod­po­rą jest pew­ność sie­bie, nadzie­ja na przy­szłość. Wierzy w postęp i ewo­lu­cję. Wierzy, że ludz­kość robi postę­py, może i prze­ry­wa­ne i nie­do­sko­na­łe, ale w stro­nę lep­sze­go świa­ta. Fundamentalista nie ma takich poglą­dów. Jego zda­niem ludz­kość upa­dła. Prawda nie cze­ka na odkry­cie, ale już zosta­ła odkry­ta. Słowo Boże zosta­ło już wypo­wie­dzia­ne i spi­sa­ne przez Jego pro­ro­ka, Jezusa, Mahometa czy Karola Marksa. Fundamentalizm to filo­zo­fia bez­sil­nych, poko­na­nych, wygna­nych i ogra­bio­nych.

Fundamentalista nie zno­si wol­no­ści. Nie może zna­leźć dro­gi w przy­szłość, więc ucie­ka się do prze­szło­ści. Wraca oczy­ma wyobraź­ni do dni peł­nych chwa­ły.

Jego kre­atyw­ność jest odwró­co­na. Tworzy destruk­cję.

Fundamentalizm i sztu­ka wza­jem­nie się wyklu­cza­ją. Nie ma cze­goś takie­go jak sztu­ka fun­da­men­ta­li­stów.

Naprawdę wol­na oso­ba jest wol­na tyl­ko w gra­ni­cach swo­jej samo­re­ali­za­cji.

Ci, któ­rzy nie rzą­dzą samy­mi sobą, ska­za­ni są, by zna­leźć pana, któ­ry będzie nimi rzą­dził.

Osoby, któ­re reali­zu­ją się w życiu, nie­mal nigdy nie kry­ty­ku­ją innych. Jeżeli w ogó­le coś mówią, to po to, by zachę­cić.

W sto­wa­rzy­sze­niu Actors Studio gospo­darz James Lipton nie­zmien­nie pyta swo­ich gości: „Co spra­wi­ło, że zde­cy­do­wa­łeś się przy­jąć tę kon­kret­ną rolę?” Aktorzy zawsze odpo­wia­da­ją: „Ponieważ się jej oba­wiam”. Profesjonalista podej­mu­je się zada­nia, któ­re zmu­si go do wysił­ku. Bierze zle­ce­nie, któ­re zmu­si go do wypły­nię­cia na nie­zna­ne wody, pozna­nia nie­świa­do­mych czę­ści swo­je­go „ja”. Czy boi się? No jasne. Jest prze­ra­żo­ny. (Z dru­giej stro­ny pro­fe­sjo­na­li­ści odrzu­ca­ją role, któ­re już kie­dyś zagra­li. Już się ich nie boją. Po co więc tra­cić czas?) Jeśli więc para­li­żu­je cię strach, to dobry znak. Pokazuje ci, co musisz zro­bić.

Jeżeli odczu­wasz olbrzy­mi opór, dobra wia­do­mość jest taka, że w grę wcho­dzi też ogrom­na miłość. Jeżeli nie kochał­byś pro­jek­tu, któ­ry cię prze­ra­ża, nie odczu­wał­byś nicze­go.

Santa Barbara i Ojai w Kaliforni zamiesz­ku­ją ludzie z wyż­szej kla­sy śred­niej z więk­szą ilo­ścią cza­su i pie­nię­dzy niż pomy­słów na to, co z nimi zro­bić; kul­ty­wo­wa­na jest tam tak­że kul­tu­ra ule­cze­nia. Ideą panu­ją­cą we wszyst­kich tych śro­do­wi­skach wyda­je się to, że zanim roz­pocz­nie się pra­cę, nale­ży się zupeł­nie wyle­czyć. Taki spo­sób myśle­nia to for­ma opo­ru. Co tak wła­ści­wie pró­bu­je­my wyle­czyć? Sportowiec wie, że nigdy nie nastą­pi dzień, w któ­rym obu­dzi się i nie będzie odczu­wał bólu. Musi się z nim oswo­ić.

Jaki jest lep­szy spo­sób na uni­ka­nie pra­cy niż pój­ście na warsz­ta­ty?

Jeszcze bar­dziej nie­na­wi­dzę sło­wa „wspar­cie”. Wszelkie wspar­cie, jakie otrzy­mu­je­my od ludzi z krwi i kości jest jak pie­nią­dze z gry Monopoly; to nie jest legal­ny śro­dek płat­ni­czy w obsza­rze, w któ­rym musi­my pra­co­wać.

„Kto potra­fi prze­trwać dzień bez dwóch czy trzech soczy­stych racjo­na­li­za­cji. Są waż­niej­sze niż seks. Czy kie­dy­kol­wiek upły­nął wam tydzień bez racjo­na­li­zo­wa­nia?”

Racjonalizacja: seria wia­ry­god­nych, roz­sąd­nych uspra­wie­dli­wień na temat tego, dla­cze­go nie powin­ni­śmy robić tego, co do nas nale­ży.

Wiele z nich jest praw­dzi­wych. Jednak wszyst­kie są nic nie war­te. Tołstoj miał trzy­na­ścio­ro dzie­ci i napi­sał „Wojnę i pokój”. Lance Armstrong miał raka i wygrał Tour de France.

Pracujący arty­sta nie będzie tole­ro­wał kło­po­tów w swo­im życiu, ponie­waż wie, że kło­po­ty powstrzy­mu­ją go od wyko­ny­wa­nia pra­cy.

By książ­ka (lub dowol­ny inny pro­jekt czy przed­się­wzię­cie) przy­ku­ły naszą uwa­gę przez okres potrzeb­ny do roz­wi­nię­cia, muszą prze­ma­wiać do pew­nej wewnętrz­nej roz­ter­ki lub pasji, któ­ra ma dla nas olbrzy­mie zna­cze­nie.

Im wię­cej ener­gii psy­chicz­nej poświę­ci­my na to, by raz po raz oczysz­czać nasze życie oso­bi­ste z męczą­cych, nud­nych nie­spra­wie­dli­wo­ści, tym mniej ener­gii będzie­my mieć, by wyko­ny­wać swo­ją pra­cę.

Słowo „ama­tor” pocho­dzi od łaciń­skie­go sło­wa „kochać”. Tradycyjnie rozu­mie­my je w taki spo­sób, że ama­tor robi coś z miło­ści, pod­czas gdy pro­fe­sjo­na­li­sta robi to dla pie­nię­dzy. Moim zda­niem tak nie jest. Uważam, że ama­tor nie­wy­star­cza­ją­co kocha to, co robi. Gdyby napraw­dę to kochał, nie trak­to­wał­by tego jako dodat­ku, zaję­cia obok jego „praw­dzi­we­go” zawo­du. Profesjonalista kocha to, co robi tak bar­dzo, że poświę­ca temu życie. Angażuje się w peł­nym wymia­rze godzin. To wła­śnie mam na myśli, gdy mówię o zosta­niu zawo­dow­cem. Opór nas nie­na­wi­dzi, gdy prze­cho­dzi­my na zawo­dow­stwo.

Inspiracja przy­cho­dzi co rano, punkt dzie­wią­ta.

Opór: nie pozwo­lę, by mnie roz­pro­szył; usią­dę i zro­bię to, co do mnie nale­ży.

W Marines uczą, jak być nie­szczę­śli­wym. Dla arty­sty to bez­cen­ne.

Artysta poświę­ca­ją­cy się swe­mu powo­ła­niu, dobro­wol­nie ska­zu­je się na pie­kło: die­tę skła­da­ją­cą się z wyob­co­wa­nia, odrzu­ce­nia, wąt­pie­nia w sie­bie, roz­pa­czy, wyśmie­wa­nia, pogar­dy i upo­ko­rze­nia.


Cechy, któ­re spra­wia­ją, że jeste­śmy pro­fe­sjo­na­li­sta­mi:

Przychodzimy do pra­cy każ­de­go dnia.

Przychodzimy bez wzglę­du na wszyst­ko.

Przez cały dzień sku­pia­my się na pra­cy. Nasze myśli mogą się roz­pra­szać, ale cia­ła tkwią w kie­ra­cie.

Przyjmujemy pie­nią­dze za pra­cę. Nie przy­cho­dzi­my tu dla zaba­wy. Pracujemy dla pie­nię­dzy.

Nie utoż­sa­mia­my się zbyt moc­no z naszą pra­cą.

Do mistrzo­stwa opa­no­wu­je­my tech­ni­kę pra­cy.


Z kolei ama­tor za bar­dzo iden­ty­fi­ku­je się ze swo­im hob­by, aspi­ra­cja­mi arty­stycz­ny­mi. To one go defi­niu­ją. Jest muzy­kiem, mala­rzem, dra­ma­tur­giem. Opór to uwiel­bia; opór wie, że kom­po­zy­tor-ama­tor nigdy nie napi­sze sym­fo­nii, ponie­waż jest za bar­dzo pochło­nię­ty jej suk­ce­sem i zbyt prze­ra­żo­ny jej poraż­ką. Amator trak­tu­je ją tak poważ­nie, że strach go para­li­żu­je.

Teraz zasta­nów­my się nad ama­to­rem. Aspirującym mala­rzem, dra­ma­tur­giem in spe. W jaki spo­sób podą­ża za swo­im powo­ła­niem? Po pierw­sze, nie pra­cu­je każ­de­go dnia. Po dru­gie, nie pra­cu­je bez wzglę­du na wszyst­ko. Po trze­cie nie sku­pia się na pra­cy przez cały dzień. Nie jest przy­wią­za­ny do niej na dłuż­szą metę; staw­ka jest dla nie­go ilu­zją. Nie otrzy­mu­je pie­nię­dzy. I za bar­dzo utoż­sa­mia się ze swo­ją sztu­ką. Nie trak­tu­je poraż­ki z humo­rem.

Profesjonalista, mimo że przyj­mu­je pie­nią­dze, pra­cu­je z miło­ści. Musi to kochać. W prze­ciw­nym wypad­ku z wła­snej, nie­przy­mu­szo­nej woli nie poświę­cał­by życia na pra­cę. Profesjonalista odkrył jed­nak, że zbyt wiel­ka miłość może być czymś złym. Zbyt wiel­ką miło­ścią moż­na się zadła­wić. Pozorny dystans pro­fe­sjo­na­li­sty, bez­dusz­ny cha­rak­ter jego posta­wy, powstrzy­mu­ją go przed kocha­niem tego, co robi, tak bar­dzo, by mogło go to para­li­żo­wać. Granie dla pie­nię­dzy lub przy­ję­cie posta­wy oso­by, któ­ra gra dla pie­nię­dzy obni­ża gorącz­kę.

Zawodowiec sku­pia się na tech­ni­ce. Profesjonalista opa­no­wu­je „jak”, a „co” i „dla­cze­go” zosta­wia bogom.

Zawodowiec sza­nu­je swój warsz­tat. Nie uwa­ża się za waż­niej­sze­go od nie­go. Chce posia­dać peł­ny zestaw umie­jęt­no­ści, gdy wresz­cie nadej­dzie inspi­ra­cja.

Opór chce, żeby­śmy uza­leż­ni­li nasze poczu­cie wła­snej war­to­ści, toż­sa­mość, powód, dla któ­re­go żyje­my, od reak­cji ludzi na naszą pra­cę. On wie, że nie może­my tego znieść. Nikt nie mógł­by. Profesjonalista ole­wa kry­ty­ków. Nawet ich nie sły­szy. Krytycy, powta­rza sobie, to nie­świa­do­mi rzecz­ni­cy opo­ru.

Krytycy: potra­fią w recen­zjach zawrzeć taki sam tok­sycz­ny jad, jaki sam opór pro­du­ku­je w naszych gło­wach. To ich praw­dzi­we zło. Nie cho­dzi o to, że im wie­rzy­my, ale wie­rzy­my opo­ro­wi w naszych gło­wach, któ­re­go nie­świa­do­my­mi orę­dow­ni­ka­mi są kry­ty­cy.

Zawodowiec uzna­je swo­je ogra­ni­cze­nia: zatrud­nia agen­ta, praw­ni­ka, księ­go­we­go. Wie, że może być pro­fe­sjo­na­li­stą tyl­ko w jed­nej dzie­dzi­nie. Sprowadza innych zawo­dow­ców i trak­tu­je ich z sza­cun­kiem.

Robienie z sie­bie kor­po­ra­cji (albo po pro­stu myśle­nie o sobie w taki spo­sób) wzmac­nia ideę pro­fe­sjo­na­li­zmu, ponie­waż oddzie­la arty­stę wyko­nu­ją­ce­go pra­cę od woli i świa­do­mo­ści, któ­re wszyst­kim kie­ru­ją.

Jeżeli myśli­my o sobie jak o kor­po­ra­cji, mamy do sie­bie zdro­wy dystans. Jesteśmy mniej subiek­tyw­ni. Nie trak­tu­je­my cio­sów zbyt oso­bi­ście.

Najważniejsza w sztu­ce jest pra­ca. Nie ma zna­cze­nia nic poza sie­dze­niem przez cały dzień i pró­bo­wa­niem.

Starożytni wyczu­wa­li potęż­ne pier­wot­ne siły w świe­cie. By je do sie­bie przy­bli­żyć, nada­wa­li im ludz­kie twa­rze. Nazywali je Zeus, Apollo, Afrodyta. Indianie wyczu­wa­li te same tajem­ni­ce, jed­nak nada­wa­li im for­my zwie­rzę­ce: niedź­wiedź-nauczy­ciel, jastrząb-posła­niec, kojot-psot­nik.

„Cokolwiek potra­fisz zro­bić, albo o czym­kol­wiek marzysz, że umiesz, zrób to. Odwaga ma w sobie geniusz, magię i siłę. Zacznij od zaraz.”

Nikt z nas nie uro­dził się pasyw­nym, pospo­li­tym typem, któ­ry cze­ka, by świat wywarł na nim wra­że­nie. Mamy już bar­dzo wyra­fi­no­wa­ną i zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­na duszę. Inaczej moż­na to przed­sta­wić tak: nie uro­dzi­li­śmy się z nie­skoń­czo­ną licz­bą wybo­rów. Nie może­my być, kim tyl­ko chce­my. Przyszliśmy na ten świat z jed­nym, kon­kret­nym, oso­bi­stym prze­zna­cze­niem. Mamy zada­nie do wyko­na­nia, powo­ła­nie do pod­ję­cia, sie­bie, któ­rym mamy się stać. Jesteśmy tym, kim jeste­śmy od koły­ski i nie mamy inne­go wyj­ścia. Naszym zada­niem w tym życiu nie jest ukształ­to­wa­nie samych sie­bie w jakiś ide­ał, któ­rym wyda­je nam się, że powin­ni­śmy być, ale odkry­cie, kim jeste­śmy i wypeł­nie­nie prze­zna­cze­nia.

Nudny arty­sta to autor, któ­ry odga­du­je myśli swo­jej publi­ki. Gdy sia­da do pra­cy, nie zada­je sobie pyta­nia, co jest w głę­bi jego duszy. Zadaje sobie pyta­nie, cze­go szu­ka rynek. Lekceważy swo­ją publicz­ność. Uważa, że jest lep­szy niż oni. Prawda jest taka, że śmier­tel­nie go prze­ra­ża­ją, albo, jeśli cho­dzi o ści­słość, boi się być przy nich auten­tycz­ny, boi się napi­sać coś, w co napraw­dę wie­rzy, coś, co uwa­ża za inte­re­su­ją­ce.

Przy każ­dej wyko­ny­wa­nej przez sie­bie czyn­no­ści zada­waj sobie pyta­nie: czy gdy­bym był ostat­nią oso­bą na świe­cie, to czy nadal bym to robił?

Pogarda dla poraż­ki jest nasza cno­tą głów­ną.

Jeżeli two­im prze­zna­cze­niem było­by ule­cze­nie raka, napi­sa­nie sym­fo­nii lub opra­co­wa­nie zim­nej fuzji i nie doko­nał­byś tego, nie tyl­ko skrzyw­dził­byś, czy nawet znisz­czył sie­bie same­go. Skrzywdziłbyś swo­je dzie­ci. Skrzywdziłbyś mnie. Skrzywdziłbyś całą pla­ne­tę.

Kreatywna pra­ca nie jest samo­lub­nym aktem czy pró­bą zwró­ce­nia na sie­bie uwa­gi. To dar dla świa­ta i każ­de­go jego stwo­rze­nia. Nie oszu­kuj nas w tym, co robisz. Daj nam to, co masz w sobie.