Manifest inwestora

Przygotowując się na armagedon dobrobytu i wszystkiego co pomiędzy...

NAJWAŻNIEJSZE
NOTATKI Z KSIĄŻKI:

Autor: William J. Bernstein

> investors manifesto

Każdy, kto ma jakie­kol­wiek pie­nią­dze do zain­we­sto­wa­nia (lub już je zain­we­sto­wał) powi­nien prze­czy­tać tę książ­kę. Jasne myśle­nie, wyko­rzy­stu­ją­ce tyl­ko fak­ty i licz­by, a nie domy­sły. Teoria współ­cze­sne­go port­fe­la: wyko­rzy­stuj ele­men­ty pasyw­ne całe­go ryn­ku, bez spe­ku­la­cji, bez wybie­ra­nia akcji i uni­kaj całej bran­ży finan­so­wej wymu­sza­ją­cej opła­ty.

Współcze­sne fia­sko eko­no­micz­ne i ryn­ko­we to wspa­nia­ły „moment na naukę”; może być też naj­lep­szą moż­li­wo­ścią do inwe­sto­wa­nia w tym poko­le­niu.

Nasze domy naj­le­piej jest postrze­gać jako ele­ment kon­sump­cyj­ny, a nie jako inwe­sty­cję.

Finanse to względnie ogra­ni­czo­ne pole; nie­zbyt wie­le wia­do­mo na pew­no. Wiedza, jaką musi posia­dać indy­wi­du­al­ny inwe­stor, czy nawet pro­fe­sjo­na­li­sta, jest żało­śnie nie­wiel­ka.

Jak w przy­pad­ku wiel­kie­go kry­zy­su, także i teraz hoj­ne zwro­ty mogą uzy­skać ludzie odważ­ni, zdy­scy­pli­no­wa­ni i ela­stycz­ni. Jeśli kie­dy­kol­wiek był odpo­wied­ni czas, żeby posia­dać ostroż­ny port­fel, zawie­ra­ją­cy akcje dłu­go­ter­mi­no­we, to jest wła­śnie teraz.


Doszedłem do smut­ne­go wnio­sku, że tyl­ko nie­wiel­kiej mniej­szo­ści ludzi kie­dy­kol­wiek uda się cho­ciaż przy­zwo­icie zarzą­dzać swo­imi pie­niędz­mi. Inwestorzy, któ­rzy chcą osią­gnąć suk­ces, muszą posia­dać czte­ry umie­jęt­no­ści:

1. Zainteresowanie pro­ce­sem.

2. Więcej niż mate­ma­ty­ka „na chłop­ski rozum”, dale­ko wię­cej niż pro­sta aryt­me­ty­ka i alge­bra, a nawet umie­jęt­ność obsłu­gi arku­sza kal­ku­la­cyj­ne­go. Opanowanie pod­staw teo­rii inwe­sty­cyj­nej wyma­ga zro­zu­mie­nia rachun­ku praw­do­po­do­bień­stwa i opa­no­wa­nia sta­ty­sty­ki.

3. Dobra zna­jo­mość histo­rii finan­sów, od bań­ki Mórz Południowych do wiel­kie­go kry­zy­su.

4. Emocjonalna dys­cy­pli­na, by wier­nie wpro­wa­dzać zapla­no­wa­ną stra­te­gię, choć­by się pali­ło, wali­ło albo kapi­ta­lizm, jaki zna­my miał się skoń­czyć.


Spodziewam się, że nie wię­cej niż 10 pro­cent lud­no­ści speł­nia jed­no z powyż­szych kry­te­riów. To suge­ru­je, że zale­d­wie jed­na oso­ba na dzie­sięć tysię­cy (10 pro­cent do potę­gi czwar­tej) posia­da peł­ny zestaw umie­jęt­no­ści.

Wall Street jest usłana kość­mi tych, któ­rzy wie­dzie­li dokład­nie, co robić, ale nie mogli się na to zdo­być.

Bez względu na to, jak inwe­stor opa­nu­je teo­rię inwe­sto­wa­nia, jest stra­co­ny, jeśli brak mu umie­jęt­no­ści, by spo­koj­nie obser­wo­wać obec­ne nie­zwy­kłe wyda­rze­nia i mówić „już kie­dyś widzia­łem ten film, wiem, jak to się skoń­czy”.

Nigdy nie przyszło im do gło­wy, by ana­li­zo­wać dłuż­szy okres lub szer­szą histo­rię histo­rii finan­sów. Gdyby to zro­bi­li, zda­li­by sobie spra­wę, że mniej wię­cej raz na dzie­sięć lat machi­na ryn­ko­wa się roz­sy­pu­je i sta­re związ­ki pomię­dzy róż­ny­mi rodza­ja­mi inwe­sty­cji, z któ­rych czer­pa­li tak olbrzy­mie zyski, chwi­lo­wo się odwra­ca­ją i msz­czą.

Nie cho­dzi o to, by prze­wi­dzieć, kie­dy mogą wyda­rzyć się takie kata­stro­fy – to nie­moż­li­we – ale by po pro­stu wie­dzieć, że od cza­su do cza­su będą się wyda­rzać, i że powin­ni­śmy odpo­wied­nio zapla­no­wać dłu­go­ter­mi­no­wą stra­te­gię inwe­sty­cyj­ną.

Nie ma większe­go tru­izmu inwe­sty­cyj­ne­go niż ten: im mniej pła­ci­my za akty­wa, tym wię­cej praw­do­po­dob­nie zaro­bi­my, gdy w koń­cu je sprze­da­my. Spadek ceny, w więk­szo­ści wypad­ków, powi­nien dopro­wa­dzić do więk­szych ocze­ki­wa­nych zwro­tów.


Podkreślam trzy głów­ne zasa­dy:

1. Nie bycie zbyt chci­wym.

2. Jak naj­większe zróż­ni­co­wa­nie.

3. Ciągła obser­wa­cja bran­ży inwe­sty­cyj­nej.


Zwrot z inwe­sty­cji, nazy­wa­ny często „kosz­tem kapi­ta­łu” lub „sto­pą pro­cen­to­wą”.

W przy­pad­ku każde­go kon­su­men­ta kapi­ta­łu ist­nie­je, mniej wię­cej, dostaw­ca kapi­ta­łu. Tutaj wkra­cza do akcji inwe­stor – dostaw­ca kapi­ta­łu. W żar­go­nie finan­so­wym „koszt kapi­ta­łu” dla kon­su­men­tów jest dokład­nie taki sam jak zwrot dla inwe­sto­ra i jako inwe­sto­rzy może­my tak napraw­dę zro­zu­mieć pro­ces tyl­ko dzię­ki zro­zu­mie­niu ryzy­ka i zysków kon­su­men­ta kapi­ta­łu.

Z tych powo­dów – zwiększo­ne­go praw­do­po­do­bień­stwa stra­ty, trud­no­ści w sza­co­wa­niu przy­szłych zysków i szcząt­ko­we­go cha­rak­te­ru posia­da­nia akcji zwy­kłych – od posia­da­czy akcji zwy­kłych nale­ży wyma­gać zna­czą­cej mar­ży na zysk z kapi­ta­łu. To wła­śnie „pre­mia za ryzy­ko”.

Zwrot z inwe­sty­cji i koszt kapi­tału dla przed­się­wzięć biz­ne­so­wych to dwie stro­ny tego same­go meda­lu.

W trak­cie zara­bia­nia tych wyższych zwro­tów nasze port­fo­lio z pew­no­ścią od cza­su do cza­su stra­ci dużą ilość pie­nię­dzy.

Podczas gdy w 2000 i 2001 roku roz­począł się spa­dek, gdy prze­kra­cza­ją­cym bez­piecz­ny limit, zbyt entu­zja­stycz­nym fir­mom tech­no­lo­gicz­nym skoń­czy­ły się pie­nią­dze, obec­ny spa­dek zaczął się, gdy prze­kra­cza­ją­cym bez­piecz­ny limit, zbyt entu­zja­stycz­nym fir­mom tech­no­lo­gicz­nym skoń­czy­ły się kre­dy­ty.

Dywersyfikacja na różne rodza­je akty­wów gieł­do­wych dzia­ła dobrze z per­spek­ty­wy lat i dzie­się­cio­le­ci, ale czę­sto dość kiep­sko z per­spek­ty­wy tygo­dni i mie­się­cy.

Inwestorzy, któ­rzy potra­fią zaro­bić 8 pro­cent zwro­tu rocz­ne­go, w cią­gu 30 lat pomno­żą swój mają­tek dzie­się­cio­krot­nie.

Jeśli mają choć poło­wę mózgu, nie będą się zbyt­nio przej­mo­wać tym, że po dro­dze przez wie­le dni, a nawet lat, ich port­fe­le będą doświad­czać zna­czą­cych strat.

W świe­cie finan­sów, jedy­ny­mi czar­ny­mi łabę­dzia­mi są histo­rie, któ­rych inwe­sto­rzy nie czy­ta­li.

Inwestorzy, któ­rzy nie potra­fią racjo­nal­nie i sys­te­ma­tycz­nie podejść do pro­ble­mu ocze­ki­wa­ne­go zwro­tu, lepiej zro­bi­li­by wkła­da­jąc poło­wę swo­ich pie­nię­dzy pod mate­rac, a następ­nie pod­pa­la­jąc resz­tę i wyrzu­ca­jąc ją przez okno.

Wykorzystywanie zwro­tów zna­nych z histo­rii do sza­co­wa­nia przyszłych zwro­tów to skraj­nie nie­bez­piecz­na prak­ty­ka. Jeszcze bar­dziej nie­bez­piecz­ne jest pla­no­wa­nie decy­zji finan­so­wych na pod­sta­wie baz danych stwo­rzo­nych po 1925 roku, czę­sty błąd popeł­nia­ny przez wie­lu bada­czy i dzien­ni­ka­rzy finan­so­wych.

Akcje spraw­dzają się rela­tyw­nie dobrze pod­czas dłu­gich okre­sów infla­cji, ponie­waż fir­my mogą pod­nieść ceny sprze­da­wa­nych pro­duk­tów i usług.

„Oczekiwany zwrot”, jed­na z naj­ważniej­szych kon­cep­cji w finan­sach.

Akcje i obli­ga­cje działają tak samo, jak rulet­ka, z wyjąt­kiem tego, że ocze­ki­wa­ny zysk jest nie­mal zawsze dodat­ni. Gdyby nie był dodat­ni, nikt by nie inwe­sto­wał. To jed­nak nadal rulet­ka, ale gospo­da­rzem jest inwe­stor. Nigdy nie będzie wie­dział dokład­nie, ile wydzie­li pani Fortuna, ale może dość dobrze zgad­nąć, ile wynie­sie zysk, szcze­gól­nie jeśli cho­dzi o okre­sy w przy­szło­ści wyno­szą­ce co naj­mniej dwa­dzie­ścia lat.

Papiery war­tościo­we Departamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych emi­to­wa­ne z okre­sem wyku­pu jed­ne­go roku lub mniej nazy­wa­ne są bills; od roku do 10 lat – notes; a powy­żej 10 lat – bonds. Notes i bonds co sześć mie­się­cy przy­no­szą kupo­ny odset­ko­we. W przy­pad­ku bills – są one emi­to­wa­ne poni­żej war­to­ści nomi­nal­nej i pod­le­ga­ją zwro­to­wi według ich war­to­ści pary­te­to­wej; róż­ni­ca tkwi w „ren­tow­no­ści”.

Inwestor sza­cu­je ocze­ki­wa­ny zwrot z obli­ga­cji po pro­stu odej­mując od kupo­nu odset­ko­we­go wskaź­nik poraż­ki.

Jeśli 10-pro­cen­to­we obli­ga­cje przed­się­bior­stwa mają wskaź­nik ren­tow­no­ści w wyso­ko­ści 7 pro­cent, ale 5 pro­cent z nich każ­de­go roku pono­si poraż­kę, zosta­wia­jąc nam 2 pro­cent zwro­tu skar­bo­we­go, to nie jeste­śmy kwi­ta. Ani tro­chę: obli­ga­cje przed­się­bior­stwa stre­so­wa­ły nas i nie dawa­ły spać w nocy, pod­czas gdy posia­da­cze obli­ga­cji skar­bo­wych spa­li jak anioł­ki.

Jednym z naj­pew­niej­szych wskaźni­ków oszu­stwa jest obiet­ni­ca wyso­kich zwro­tów przy niskim ryzy­ku.

W przy­pad­ku akcji, sza­co­wa­nie przyszłych ocze­ki­wa­nych zwro­tów wyglą­da tak samo, z tym że zaczy­na­my od sto­py dywi­den­dy, a następ­nie doda­je­my wskaź­nik wzro­stu dywi­den­dy.

Ważna zasa­da w finan­sach: zawsze bierz pod uwa­gę infla­cję lub war­to­ści „rze­czy­wi­ste”; to pozwa­la unik­nąć napra­wia­nia skut­ków dłu­go­trwa­łej infla­cji. Wreszcie, sku­pia­nie się na rze­czy­wi­stych zwro­tach zwięk­sza efek­tyw­ność myśle­nia i poma­ga inwe­sto­rom wyci­szyć hałas zwią­za­ny z tym, jak infla­cja „nisz­czy mają­tek”.

Gospodarka Stanów Zjednoczonych śred­nio roz­wi­ja się w rze­czy­wi­stym tem­pie 3 pro­cent, a ogól­ne zyski przed­się­biorstw rosną wraz z nią w mniej wię­cej takim samym rze­czy­wi­stym dłu­go­ter­mi­no­wym tem­pie 3 pro­cent.

Domy makler­skie i towa­rzy­stwa fun­du­szy inwe­sty­cyj­nych często nakła­nia­ją do zaku­pu akcji z kra­jów ryn­ków wscho­dzą­cych, takich jak Brazylia, Rosja, Indie i Chiny (tzw. kra­je BRIC), z powo­du ich szyb­kie­go wzro­stu eko­no­micz­ne­go. Jednak uwa­żaj­my: roz­cień­cze­nie akcji, a czę­sto po pro­stu kra­dzież z powo­du luź­nych praw doty­czą­cych papie­rów war­to­ścio­wych powo­du­je zni­ka­nie dużej czę­ści tego wzro­stu, zanim osią­gnie poziom za akcję. Na przy­kład gospo­dar­ka Chin roz­wi­ja się w dru­zgo­cą­cym rze­czy­wi­stym tem­pie 9 pro­cent rocz­nie od dwóch dzie­się­cio­le­ci. Jednak pomię­dzy 1993 a 2008 rokiem inwe­sto­rzy w rze­czy­wi­sto­ści stra­ci­li 3,3 pro­cent rocz­nie w chiń­skich akcjach, nawet ponow­nie inwe­stu­jąc dywi­den­dy. Dobrze prze­czy­ta­li­ście: przez okres tych 16 lat, nawet przed wydat­ka­mi, inwe­stu­ją­cy w chiń­skie akcje stra­cił 41,5 pro­cent war­to­ści. (Strata 3,3 pro­cent rocz­nie przed infla­cją rów­na się stra­cie 5,7 pro­cent rocz­nie po infla­cji.)

To samo spraw­dza się, w mniej­szym stop­niu, rów­nież w przy­pad­ku „tygry­sów” Azji Wschodniej: Indonezji, Korei, Malezji, Singapuru, Tajwanu i Tajlandii, któ­re posia­da­ją niż­szy zwrot z kapi­ta­łu wła­sne­go niż wol­niej roz­wi­ja­ją­ca się gospo­dar­ka Stanów Zjednoczonych.

Nie ufaj­my danym histo­rycz­nym – szcze­gól­nie tym naj­now­szym – w sza­co­wa­niu przyszłych zwro­tów z akcji i obli­ga­cji. Zamiast tego pole­gaj­my na zysku z opro­cen­to­wa­nia i dywi­dend oraz ich wskaź­ni­kach wzrostu/porażki.

Możemy wresz­cie osza­co­wać rze­czy­wi­ste ocze­ki­wa­ne zwro­ty z kapi­ta­łu wła­sne­go. Jak już zoba­czy­li­śmy, w przy­pad­ku S&P 500, moż­na to zro­bić doda­jąc ok. 2,5 pro­cent obec­nej ren­tow­no­ści indek­su do 1,32 pro­cent rze­czy­wi­ste­go wskaź­ni­ka wzro­stu dywi­dend, by otrzy­mać ocze­ki­wa­ny rze­czy­wi­sty zwrot nie­co mniej­szy niż 4 pro­cent. Te pro­ste obli­cze­nia – po pro­stu doda­nie wskaź­ni­ka wzro­stu – są zna­ne jako Równanie Gordona.

Akcje sprze­da­wały się już za zale­d­wie sied­mio­krot­ność dywi­dend (1932 r.) i aż dzie­więć­dzie­się­cio­krot­ność (w 2000 r.).

Cena ryn­ko­wa to tyl­ko nędz­na imi­ta­cja cze­goś praw­dzi­we­go: stru­mie­nia przy­jem­no­ści lub przy­cho­dów, z cza­sem dostar­cza­nych przez akty­wa, pomniej­szo­nych o odpo­wied­ni pro­cent tego, jak dale­ko w przy­szłość nara­sta każ­da z czę­ści przy­cho­du.

Przyjemność, któ­rej doświad­cza­my dzi­siaj jest nie­mal zawsze war­ta wię­cej niż ta, któ­rej doświad­czy­my w przy­szło­ści. Fisher nazy­wa to ład­nie „nie­cier­pli­wo­ścią” wobec dane­go przed­mio­tu; jest ona syno­ni­micz­na z opro­cen­to­wa­niem.


r = D/P + g, czy­li Równanie Gordona: zwrot = wyso­kość dywi­den­dy + wzrost.


Co teraz? Wielu obser­wa­to­rów uważa, że więk­szość kate­go­rii akty­wów jest przy­naj­mniej spra­wie­dli­wie wyce­nio­na, a nie­któ­re, jak na przy­kład akcje euro­pej­skie i REIT, są zwy­czaj­nie tanie. Jeśli ci obser­wa­to­rzy mają rację i ceny pój­dą w górę, by powró­cić do śred­niej, to zwro­ty powin­ny być jesz­cze wyż­sze niż to wyni­ka z Równania Gordona.

4-pro­cen­to­wy ocze­ki­wa­ny zwrot, któ­ry właśnie obli­czy­li­śmy dla akcji, to rze­czy­wi­sty zwrot. To ozna­cza, że war­tość port­fo­lio po wzię­ciu pod uwa­gę infla­cji – jego fak­tycz­nej siły nabyw­czej – powin­na śred­nio podwa­jać się co 18 lat.

W chwi­li obec­nej wie­le zagra­nicz­nych ryn­ków papie­rów war­tościo­wych oscy­lu­je wokół 5 pro­cent. Nawet jeśli ich rze­czy­wi­ste zarob­ki za akcję nie rosną wca­le, ich rze­czy­wi­ste ocze­ki­wa­ne zwro­ty powin­ny być w przy­szło­ści dość przy­zwo­ite: 5 pro­cent dywi­dend.

Na początku 2009 roku naj­lep­szym rze­czy­wi­stym zwro­tem REIT, na jaki mogli liczyć inwe­sto­rzy, było 10 pro­cent; jeśli naj­waż­niej­sze dane nie zawio­dą, albo nawet jeśli będą rosnąć wol­niej niż w prze­szło­ści, ten zwrot może być niż­szy. (Gdy piszę te sło­wa zysk z dywi­dend REIT gwał­tow­nie spa­da; czy i o ile się popra­wi będzie w dużej mie­rze okre­śla­ło ich zwro­ty w przy­szło­ści.)

Zawsze powin­niśmy cenić wyżej ocze­ki­wa­ne zwro­ty obli­czo­ne za pomo­cą Równania Gordona niż zwro­ty z prze­szło­ści, bez wzglę­du na to, jak dłu­gi okres obej­mu­ją. Jest to podwój­nie waż­ne, gdy ryn­ki ogar­nia eufo­ria bań­ki, jak to mia­ło miej­sce pod koniec lat 90., albo gdy wpa­da­ją w pani­kę, jak w latach 2008-2009. Jeśli jed­nym z sekre­tów życia jest trzy­ma­nie gło­wy na kar­ku, gdy wszy­scy inni ją tra­cą, to Równanie Gordona jest koł­nie­rzem, dzię­ki któ­re­mu pozo­sta­nie ona na swo­im miej­scu.

Równanie Gordona suge­ru­je obec­nie, że po raz pierw­szy od ponad dzie­się­ciu lat moż­na uzy­skać lep­sze zwro­ty zarów­no dzię­ki zarów­no akcjom, jak i obli­ga­cjom przed­się­biorstw, być może w gra­ni­cach od 4 do 8 pro­cent rze­czy­wi­stych zwro­tów w przy­pad­ku róż­ne­go rodza­ju akcji i 2 pro­cent rze­czy­wi­stych zwro­tów w przy­pad­ku obli­ga­cji.

Inwestowanie to odkłada­nie na póź­niej obec­nej kon­sump­cji na rzecz kon­sump­cji w przy­szło­ści, a jeśli cokol­wiek zali­cza się do teraź­niej­szej kon­sump­cji, to wła­śnie miesz­ka­nie.

Cena domu lub miesz­ka­nia powin­na z cza­sem rosnąć. Jak bar­dzo? Najlepsze dane na temat cen domów suge­ru­ją, że, wziąw­szy pod uwa­gę infla­cję, odpo­wiedź brzmi: nie­wie­le albo wca­le.

Posiadanie domu to nie inwe­sty­cja; to coś dokład­nie prze­ciw­ne­go, to ele­ment kon­sump­cyj­ny. Wziąwszy pod uwa­gę kosz­ty utrzy­ma­nia i podat­ki, czę­sto lepiej wycho­dzi­my na wynaj­mie.

Posiadanie dom­ku waka­cyj­ne­go ma nie­wiel­ki sens pod względem finan­so­wym, chy­ba że wynaj­mu­je­my go innym przez więk­szość roku. Więc jeśli musi­my mieć swo­je miej­sce w górach lub na pla­ży, wynaj­muj­my, a nie kupuj­my.

Czy ist­nieją inne pre­mie za ryzy­ko, któ­re mogą uzy­skać inte­li­gent­ni, odważ­ni i zdy­scy­pli­no­wa­ni inwe­sto­rzy? Wydaje się, że ist­nie­ją jesz­cze co naj­mniej dwie: czyn­nik „war­to­ści” i czyn­nik „mały”.

Dobre fir­my to najczęściej złe akcje, a złe fir­my, jako gru­pa, to dobre akcje.

Amerykańskie akcje małych firm i akcje war­to­ścio­we posia­da­ją rze­czy­wi­ste ocze­ki­wa­ne zwro­ty w wyso­ko­ści od 5 do 6 pro­cent; w przy­pad­ku akcji war­to­ścio­wych małych firm, któ­re posia­da­ją oba czyn­ni­ki ryzy­ka, oko­ło 6 do 8 pro­cent.

Jeśli rocz­nie wypła­ca­my 2 pro­cent z puli naszych oszczęd­no­ści, nasz doro­bek prze­trwa wszyst­ko, poza kata­stro­ficz­nym zała­ma­niem się insty­tu­cji i woj­ska; przy 3 pro­cen­tach praw­do­po­dob­nie jeste­śmy bez­piecz­ni; przy 4 pro­cen­tach, podej­mu­je­my rze­czy­wi­ste ryzy­ko; a przy 5 pro­cen­tach i wię­cej, powin­ni­śmy roz­wa­żyć annu­ity­za­cję więk­szo­ści, jeśli nie cało­ści, swo­ich oszczęd­no­ści.

Dla każde­go sprze­da­ją­ce­go znaj­dzie się kupu­ją­cy i na odwrót. Jedyne, co się zmie­nia, to cena, przy któ­rej mają miej­sce trans­ak­cje ryn­ko­we. Gdy wia­do­mo­ści lub opi­nie na temat akcji się polep­sza­ją, cena musi wzro­snąć do wyso­ko­ści, w któ­rym chęt­ni kupu­ją­cy będą w sta­nie prze­ko­nać posia­da­czy akcji do roz­sta­nia się z nimi. Gdy wia­do­mo­ści lub opi­nie na temat danej akcji się pogar­sza­ją, cena musi spaść do punk­tu, w któ­rym poten­cjal­ni kupu­ją­cy będą prze­ko­na­ni, że otrzy­mu­ją odpo­wied­nie wyna­gro­dze­nie za zakup.

Niewielu ludzi powin­no posia­dać port­fel samych akcji.

Zawsze bierz­my pod uwagę Zakład Pascala: Co sta­nie się z moim port­fe­lem – i z moją przy­szło­ścią – jeśli moje zało­że­nia są błęd­ne?

Załóż­my, że sta­wia­my wszyst­ko na akcje i nie mamy racji. Wtedy jeste­śmy zruj­no­wa­ni. Mądrzy inwe­sto­rzy chro­nią swo­je domy­sły dużą ilo­ścią obli­ga­cji, ponie­waż kon­se­kwen­cje bycia w błę­dzie, jeśli cho­dzi o taki wybór, nie są aż tak poważ­ne, jak w przy­pad­ku port­fe­la samych akcji.

Serce pro­ce­su inwe­sty­cyj­ne­go: celem nie jest mak­sy­ma­li­za­cja szans na wzbo­ga­ce­nie się, ale raczej jed­no­cze­sne pozwo­le­nie sobie na wygod­ną eme­ry­tu­rę i mini­ma­li­za­cja szans umie­ra­nia w bie­dzie.

Powód, dla któ­re­go 90 pro­cent inwe­sto­rów i zarządza­ją­cych fun­du­sza­mi nie potra­fi wybrać akcji, jest pro­sty: za każ­dym razem, gdy kupu­je­my lub sprze­da­je­my akcje lub obli­ga­cje, ktoś jest po dru­giej stro­nie tej trans­ak­cji i ten ktoś naj­praw­do­po­dob­niej nazy­wa się Goldman Sachs, PIMCO albo Warren Buffett. Jest coś jesz­cze gor­sze­go od trans­ak­cji z Buffettem, a jest tym trans­ak­cja z dyrek­to­rem gene­ral­nym fir­my, któ­rej akcje kupu­je­my lub sprze­da­je­my, a któ­ry naj­praw­do­po­dob­niej wie wię­cej na temat jej sta­nu i przy­szło­ści niż nawet naj­lep­szy i naj­le­piej poin­for­mo­wa­ny ana­li­tyk papie­rów war­to­ścio­wych. Obrót akcja­mi indy­wi­du­al­ny­mi jest jak gra w teni­sa z nie­wi­docz­nym prze­ciw­ni­kiem; nie zda­je­my sobie spra­wy, że odbi­ja­my pił­kę w kie­run­ku sióstr Williams.

„Hipoteza ryn­ku efek­tyw­ne­go”, któ­ra zakłada, mniej wię­cej, że wszyst­kie zna­ne infor­ma­cje na temat papie­rów war­to­ścio­wych są już uwzględ­nio­ne w ich cenie. Dla inwe­sto­rów ma to dwo­ja­kie kon­se­kwen­cje: po pierw­sze, wybie­ra­nie akcji nie ma sen­su, nie wspo­mi­na­jąc o tym, że jest dro­gie, a po dru­gie, ceny akcji zmie­nia­ją się tyl­ko w odpo­wie­dzi na nowe infor­ma­cje – to zna­czy, nie­spo­dzian­ki. Ponieważ nie­spo­dzian­ki są z defi­ni­cji nie­spo­dzie­wa­ne, akcje i ogól­nie rynek akcji, zmie­nia­ją się w zupeł­nie loso­wy spo­sób.

Konsekwencje hipo­te­zy ryn­ku efek­tyw­ne­go dla inwe­sto­rów nie mogłyby być jaśniej­sze: nie pró­buj prze­wi­dzieć ryn­ku i nie pró­buj wybie­rać akcji lub zarzą­dza­ją­cych fun­du­sza­mi.

Pan Buffett nie tyle zarządza pie­niędz­mi, co jest biz­nes­me­nem; gdy kupu­je fir­mę, prze­no­si się do meta­fo­rycz­ne­go biu­ra na ubo­czu i poma­ga nią zarzą­dzać. Do grud­nia 2008, przez dzie­sięć lat, jego hol­ding, Berkshire Hathaway, zwró­cił rocz­nie +3,27 pro­cent. Godne posza­no­wa­nia wyni­ki w porów­na­niu do wyni­ku -1,38 pro­cent S&P 500, ale musi­my pamię­tać, że pan Buffett to value inve­stor, i pod­czas gdy pobił pasyw­nie zarzą­dza­ny DFA Large Value Fund, któ­ry zwró­cił +2,15 pro­cent za dany okres, pozo­stał w tyle DFA Small Value Fund, któ­ry zwró­cił +7,55 pro­cent.

„Indeksowane” i „pasyw­nie zarządza­ne” to nie do koń­ca to samo. Pierwszy ter­min ozna­cza, że fun­dusz kupu­je wszyst­kie akcje w indek­sie, jak S&P 500, któ­re­go skład jest okre­śla­ny przez komi­tet wewnątrz Standard & Poor Inc. Raz w roku ten komi­tet zastę­pu­je kil­ka z 500 firm w indek­sie; to samo musi też zro­bić każ­dy fun­dusz S&P 500.

Z per­spek­ty­wy fun­du­szu indek­so­we­go, to cha­otycz­ny i dość dro­gi pro­ces, ponie­waż wszyst­kie fun­du­sze podą­ża­ją­ce za S&P 500 muszą w tym samym momen­cie rzu­cić się, by sprze­dać akcje wycho­dzą­ce z indek­su i kupić te, któ­re do nie­go wcho­dzą.

Indeks Russel 2000 ma jesz­cze większy pro­blem, ponie­waż pro­ces selek­cyj­ny nie jest dla niko­go tajem­ni­cą, spe­ku­lan­ci mogą łatwo prze­wi­dzieć, któ­re fir­my zosta­ną doda­ne, a któ­re wyrzu­co­ne w dniu wymia­ny. Zaraz przed tym, spe­ku­lan­ci wyku­pu­ją doda­wa­ne fir­my i sprze­da­ją te kaso­wa­ne, odpo­wied­nio pod­bi­ja­jąc i zani­ża­jąc ceny. Ten „front-run­ning” spo­ro kosz­tu­je fun­du­sze indek­so­we zwią­za­ne z Russel 2000.

Z kolei „pasyw­nie zarządza­ny” fun­dusz zasad­ni­czo two­rzy wła­sny, pry­wat­ny indeks, zapro­jek­to­wa­ny spe­cjal­nie po to, by do mini­mum ogra­ni­czyć fluk­tu­acje. Dimentional Fund Advisors wyko­rzy­stu­je wyłącz­nie takie podej­ście, a potem idzie o krok dalej, kupu­jąc akcje, któ­re speł­nia­ją kry­te­ria wybo­ru, do któ­rych zazwy­czaj nale­ży łącz­na kapi­ta­li­za­cja ryn­ku i war­tość księ­go­wa akty­wów fir­my. Po tym, jak DFA usta­li listę akcji, któ­re może posia­dać, prze­cho­dzi do kup­na tyl­ko tych, któ­re moż­na nabyć tanio, zapo­bie­ga­jąc w ten spo­sób „front-run­nin­go­wi” spe­ku­lan­tów.

Inne fun­du­sze roz­wiązu­ją „pro­blem indek­so­wa­nia” wyko­rzy­stu­jąc mniej popu­lar­ne indek­sy; Vanguard po spo­rze o pro­wi­zje z S&P prze­rzu­cił więk­szość swo­ich fun­du­szy inwe­sty­cyj­nych do sys­te­mu Morgan Stanley Capital Indexes (MSCI), któ­re­go uży­wa względ­nie nie­wie­le innych fun­du­szy inwe­sty­cyj­nych.

Fundusze mogą tak­że wyko­rzy­stać indeks „cały rynek”, w któ­rym prak­tycz­nie nie ist­nie­ją fluk­tu­acje. Najpopularniejszy jest Wilshire 5000. Ten indeks począt­ko­wo zawie­rał 5000 naj­więk­szych firm w Stanach Zjednoczonych, a teraz obej­mu­je 6700 pozy­cji i w zasa­dzie zawie­ra w sobie cały kosmos kra­jo­wych akcji.

W przy­pad­ku kont opo­dat­ko­wa­nych aktyw­ne zarządza­nie wią­że się z dodat­ko­wą karą: wyso­kie fluk­tu­acje w port­fe­lu wyra­ża­ją zyski kapi­ta­ło­we, od któ­rych posia­dacz akcji musi zapła­cić poda­tek.

Nie ma nic magicz­ne­go w inwe­sto­wa­niu indek­so­wa­nym i pasyw­nym; każdy, kto aktyw­nie zarzą­dza, pobie­ra nie­wiel­kie opła­ty, posia­da zróż­ni­co­wa­ny port­fel i utrzy­mu­je fluk­tu­acje na mini­mal­nym pozio­mie powi­nien być war­to­ścio­wy dla inwe­sto­rów.

W okre­sach skraj­nych nie­po­ko­jów eko­no­micz­nych lub poli­tycz­nych ryzy­ko będzie się wyda­wa­ło wyso­kie. To spo­wo­du­je zani­że­nie cen zarów­no akcji, jak i ryzy­kow­nych obli­ga­cji, a przez to pod­nie­sie ich przy­szły zwrot. Akcje i ryzy­kow­ne obli­ga­cje kupio­ne w takim okre­sie, ogól­nie rzecz bio­rąc, gene­ru­ją naj­wyż­sze dłu­go­fa­lo­we zwro­ty; akcje i ryzy­kow­ne obli­ga­cje kupio­ne w okre­sie spo­ko­ju i opty­mi­zmu, ogól­nie rzecz bio­rąc, gene­ru­ją naj­niż­sze dłu­go­fa­lo­we zwro­ty.

Należy zapa­mię­tać czte­ry kwe­stie: oszczę­dzać tyle, ile się da, upew­niać się, że mamy wystar­cza­ją­cą ilość płyn­nych opo­dat­ko­wa­nych akty­wów w razie nagłych wypad­ków, wyso­ce dywer­sy­fi­ko­wać port­fel i robić to za pomo­cą fun­du­szy pasyw­nych lub indek­so­wych.

Zawsze powin­niśmy pamię­tać pod­ręcz­ni­ko­wą defi­ni­cję inwe­sty­cji: odło­że­nie na póź­niej obec­nej kon­sump­cji na rzecz kon­sump­cji w przy­szło­ści. Jeśli nie potra­fi­my odło­żyć na póź­niej obec­nej kon­sump­cji, umrze­my w bie­dzie, nawet jeśli posia­da­my zmysł do inwe­sto­wa­nia jak Warren Buffet.

Oszczędzaj­my tyle, ile może­my, i nie prze­sta­waj­my oszczę­dzać aż do śmier­ci.

W tej książce zde­cy­do­wa­nie nie zaj­mu­ję się szcze­gó­ło­wo pie­niędz­mi potrzeb­ny­mi szyb­ciej niż za pięć lat, jak na przy­kład oszczę­dza­niem na przed­pła­tę za dom. W takim wypad­ku instruk­cja do gry jest nie­zbyt obszer­na: te fun­du­sze nale­ży trzy­mać w jak naj­bez­piecz­niej­szych, naj­krót­szych moż­li­wych inwe­sty­cjach.

Oczywiście wybór małej licz­by akcji zwięk­sza nasze szan­se na wzbo­ga­ce­nie się, ale jak zauwa­ży­li­śmy, zwięk­sza też szan­se na zosta­nie bied­ny­mi.

Kupując i posia­da­jąc cały rynek w pasyw­nie zarzą­dza­nym lub indek­so­wa­nym fun­du­szu wza­jem­nym mamy gwa­ran­cję, że będzie­my posia­dać wszyst­kie wygry­wa­ją­ce fir­my i przez to otrzy­ma­my wszyst­kie zwro­ty z ryn­ku. Co praw­da, będzie­my mieć też wszyst­kich prze­gra­nych, ale nie to jest waż­ne; to, co może­my stra­cić z każ­dą jed­ną akcją to 100 pro­cent jej war­to­ści, pod­czas gdy zwy­cięz­cy zwy­kle z łatwo­ścią zara­bia­ją 1000, a cza­sem nawet 10 000 pro­cent w cią­gu deka­dy lub dwóch. Jeśli prze­ga­pi­my tyl­ko jed­ną lub dwie z tych wygry­wa­ją­cych akcji, ucier­pi cały port­fel.

Równanie Gordona dla akcji w Stanach Zjednoczonych w 2009 roku: ocze­ki­wa­ny zwrot wyno­si obec­nie 2,5 pro­cent plus 1,32 pro­cent histo­rycz­ne­go wskaźni­ka wzro­stu dywi­dend. Dlatego to cią­gły napływ dywi­dend, a nie ocze­ki­wa­ny wzrost, zapew­nia lwią część zwro­tów.


Pytanie: Co byśmy wole­li, gdy­by­śmy mie­li wybór?

Opcja A: Akcje znacząco rosną – i zosta­ją w górze przez wie­le lat.

Opcja B: Akcje znacząco spa­da­ją – i zosta­ją w dole przez wie­le lat.

To oczy­wiście pod­chwy­tli­we pyta­nie. Podczas gdy więk­szość inwe­sto­rów wybie­ra opcję A, ci któ­rzy inwe­stu­ją dłu­go­ter­mi­no­wo wolą opcję B.


Tak, jak w przy­pad­ku kupo­wa­nia krów dla mle­ka i kur dla jajek, kupu­je­my akcje dla ich obec­nych i przyszłych dywi­dend. Jeśli pro­wa­dzi­li­by­śmy mle­czar­nię, czyż nie wole­li­by­śmy, żeby ceny krów były niskie, gdy je kupu­je­my, tak byśmy mogli uzy­skać wię­cej litrów mle­ka z inwe­sty­cji w kro­wy?

Tradycyjna opi­nia na temat tego, że mło­dzi ludzie powin­ni inwe­sto­wać bar­dziej agre­syw­nie niż star­si jest cał­kiem popraw­na.

Młod­si inwe­sto­rzy powin­ni posia­dać więk­szą por­cję akcji, ponie­waż mają moż­li­wość wyko­rzy­sta­nia swo­ich regu­lar­nych oszczęd­no­ści na ryn­kach po obni­żo­nych cenach. Ściślej mówiąc, mło­dzi inwe­sto­rzy posia­da­ją więk­szy „kapi­tał ludz­ki” niż kapi­tał finan­so­wy; to zna­czy, że ich suma zarob­ków w przy­szło­ści przy­tła­cza ich oszczęd­no­ści i inwe­sty­cje.

Ponieważ moż­na powie­dzieć, że mło­dzi pra­cow­ni­cy są posia­da­cza­mi olbrzy­mich podob­nych do obli­ga­cji akty­wów, ich kapi­ta­łu ludz­kie­go, mogą posia­dać więk­szość, jeśli nie całość swo­je­go kapi­ta­łu inwe­sty­cyj­ne­go w for­mie akcji. Tak przy­naj­mniej mówi teo­ria.


Vanguard: Indeks fun­du­szu akcji z całego świa­ta. Jednak nie pole­cam go. W tym fun­du­szu podział pomię­dzy Stanami Zjednoczonymi a zagra­ni­cą wyno­si 44 do 56, a jeśli cho­dzi o pod­le­gły mu indeks, na mój gust, zbyt­nio sku­pia się na zagra­nicz­nych akcjach z trzech powo­dów:

Po pierw­sze, o ile nie miesz­ka­my zagra­nicą, na eme­ry­tu­rze z pew­no­ścią będzie­my wyda­wać głów­ne dola­ry, a zagra­nicz­ne akcje nara­ża­ją nas na ryzy­ko spad­ku war­to­ści euro, jena, fun­ta i innych walut zagra­nicz­nych.

Po dru­gie, zagra­nicz­ne akcje są nie tyl­ko bar­dziej ryzy­kow­ne, ale ich posia­da­nie jest tak­że droż­sze. Obracanie za gra­ni­cą kosz­tu­je wię­cej, a wie­le zagra­nicz­nych rzą­dów nakła­da podat­ki na gieł­do­we dywi­den­dy; pomi­mo, że ten koszt moż­na odzy­skać na opo­dat­ko­wa­nym kon­cie dzię­ki zali­cze­niu podat­ku zapła­co­ne­go za gra­ni­ca na poczet podat­ku należ­ne­go w kra­ju, jed­nak nie moż­na tego zro­bić w przy­pad­ku fun­du­szu eme­ry­tal­ne­go.

Po trze­cie, opłaty za fun­dusz są wyż­sze niż być powin­ny, co nie jest cha­rak­te­ry­stycz­ne, jeśli cho­dzi o ofer­tę Vanguard. W przy­pad­ku 0,50 pro­cent wskaź­ni­ka kosz­tów plus 0,25 pro­cent opła­ty za zakup inwe­stor może doko­nać zaku­pu osob­nych ele­men­tów – ryn­ku Stanów Zjednoczonych i mię­dzy­na­ro­do­wych – po dużo niż­szej cenie.


Inwestorzy mogą od cza­su do cza­su tra­cić zwrot przez reba­lan­cing, jak to mia­ło miej­sce w latach 90 XX w. w przy­pad­ku akcji japoń­skich i ame­ry­kań­skich, gdy te pierw­sze spa­dły nie­mal pio­no­wo w dół, a te dru­gie wzro­sły nie­mal pio­no­wo w górę. W tym przy­pad­ku, inwe­stor cią­gle sprze­da­wał­by to, co mia­ło uzy­skać naj­lep­szy wynik w przy­szło­ści i kupo­wał to, co mia­ło w przy­szło­ści uzy­skać naj­gor­szy wynik. Ignorując te zastrze­że­nia, na dłuż­szą metę reba­lan­cing, śred­nio, doda­je war­to­ści i z pew­no­ścią obni­ża ryzy­ko, zabie­ra­jąc pie­nią­dze ze sto­łu, gdy okre­ślo­ne kla­sy akty­wów, albo ogól­nie, akcje, mają dobrą pas­sę i ich cena sta­je się zawy­żo­na.

REIT. Ile? Prawdopodobnie nie więcej niż 10 pro­cent przy­dzia­łu akcji zwy­kłych: na przy­kład 6 pro­cent ogó­łem w port­fe­lu 60/40.

Rozdzielenie zagra­nicz­nych akcji na akcje kra­jów roz­wi­niętych i kra­jów ryn­ków wscho­dzą­cych, któ­re czę­sto mają bar­dzo róż­ne zwro­ty.

Rozważmy doda­nie więk­szych pre­mii za ryzy­ko poprzez zwięk­sze­nie eks­po­zy­cji na akcje war­to­ścio­we i akcje małych firm, dzie­ląc kla­sy akty­wów akcji zwy­kłych na czte­ry gru­py: duży rynek, mały rynek, duża war­tość i mała war­tość.

Ignorujmy kate­go­rie dużego i małe­go wzro­stu, któ­re mają niż­sze ocze­ki­wa­ne zwro­ty.

Jeśli mamy duży port­fel, któ­re­go war­tość prze­kra­cza 250 000-500 000 dola­rów i potra­fi­my pora­dzić sobie z kom­pli­ka­cja­mi, może­my roz­dzie­lić przy­dział kra­jo­wych i zagra­nicz­nych roz­wi­nię­tych akcji na „port­fel czte­rech grup”, sku­pia­ją­cy się na akcjach war­to­ścio­wych lub akcjach małych firm.

Futures na towa­ry: Z tą kla­są akty­wów są dwa pro­ble­my. Po pierw­sze jej zwro­ty w przy­szło­ści będą praw­do­po­dob­nie niskie – z pew­no­ścią dużo niż­sze niż były w prze­szło­ści; towa­ry są czymś, co nazy­wam „kla­są akty­wów du jour”, znaj­du­ją­cych się na języ­kach wszyst­kich ludzi w świe­cie finan­sów. To praw­dzi­wy znak ostrze­gaw­czy, ponie­waż nie każ­dy coś posia­da, nie­wie­lu kupu­ją­cych zosta­je, by popchnąć cenę w górę. Po dru­gie, po pro­stu nie ufam żad­nym fun­du­szom towa­ro­wym ani fir­mom ofe­ru­ją­cym je.

Akcje firm wydo­by­wających zło­to, sre­bro i pla­ty­nę zapew­nia­ją w dużej mie­rze taką samą dywer­sy­fi­ka­cję co futu­res na towa­ry. Jestem wobec nich mniej entu­zja­stycz­ny niż kil­ka lat temu, z dwóch powo­dów. Po pierw­sze, mój sta­ry fawo­ryt w tym obsza­rze Vanguard Precious Metals and Mining Fund roz­sze­rzył dzia­łal­ność o inwe­sty­cje w fir­my wydo­by­wa­ją­ce meta­le nie­szla­chet­ne (głów­nie alu­mi­nium, miedź i ołów) i innych surow­ców natu­ral­nych, a to znacz­nie zmniej­sza jego war­tość pod wzglę­dem dywer­sy­fi­ka­cji. Po dru­gie, zło­to i akcje zło­ta sta­ły się tak­że kla­są akty­wów du jour, z nie­daw­ny­mi wyso­ki­mi zwro­ta­mi i dużym roz­gło­sem. Jeśli nie pla­nu­je­my uciecz­ki z wię­zie­nia, to kupo­wa­nie szta­bek zło­ta, zło­tych monet lub ETF, któ­ry w nie inwe­stu­je, rzad­ko jest dobrym pomy­słem. Na dłuż­szą metę rze­czy­wi­sty zwrot z same­go żół­te­go meta­lu wyno­si zero – za jego uncję moż­na było kupić porząd­ny męski strój za cza­sów Szekspira i tak jest do dziś. Dodatkowo zło­to nie zwra­ca dywi­dend i nara­ża nas na kosz­ty prze­cho­wy­wa­nia.

Kolejną kla­są akty­wów war­tą roz­wa­że­nia jest mię­dzy­na­ro­do­we REIT – fir­my zaj­mu­ją­ce się obro­tem nie­ru­cho­mo­ści w Europie, Azji i Australii. Jak w przy­pad­ku ame­ry­kań­skie­go REIT, doświad­czy­li oni olbrzy­mich spad­ków cen i wyni­ku tego wypła­ca­ją dywi­den­dy prze­kra­cza­ją­ce 8 pro­cent. Mogą rów­nież ofe­ro­wać jesz­cze więk­szą dywer­sy­fi­ka­cję niż ich ame­ry­kań­ski odpo­wied­nik. Ich jedy­ną wadą jest to, że są dostęp­ne tyl­ko w pasyw­nych fun­du­szach dla nie­za­leż­nych małych inwe­sto­rów w for­mie ETF, a przez to zagro­żo­ne pro­wi­zja­mi i spre­ada­mi. Ponieważ ta kla­sa akty­wów nie powin­na sta­no­wić wię­cej niż kil­ka pro­cent czy­ich­kol­wiek akty­wów, nie pole­cam włą­cza­nia jej do port­fe­la, chy­ba że jego wiel­kość wyno­si co naj­mniej kil­ka setek tysię­cy dola­rów i jeste­śmy w sta­nie znieść bar­dzo skom­pli­ko­wa­ną mie­sza­ni­nę akty­wów.

Na każdym polu ludz­kich przed­się­wzięć, bez wzglę­du na to, czy jest to lata­nie, medy­cy­na czy wal­ka zbroj­na, podział na myśli i odru­chy dzie­li świat na ama­to­rów i pro­fe­sjo­na­li­stów; pierw­szy­mi kie­ru­ją emo­cje, dru­gi­mi – obli­cze­nia i logi­ka. Inwestorzy tak­że muszą opa­no­wać swo­je emo­cje.

Prawdopodobnie nic nie jest w sta­nie bar­dziej pozba­wić nas pie­nię­dzy niż wła­sne emo­cje; nic nie oca­li naszych finan­sów lepiej niż naucze­nie się, jak wyko­rzy­sty­wać chłod­ny, bez­na­mięt­ny roz­są­dek, by te emo­cje kon­tro­lo­wać.

„Druggy LaRoche Pharmaceuticals właśnie wymy­śli­ło nowy, pod­bi­ja­ją­cy świat anty­bio­tyk, thre­eblind­my­ci­nę. Moi pacjen­ci go uwiel­bia­ją, uwa­żam, że to kolej­na Viagra. Kupuję tyle akcji, ile uda mi się dorwać. Zdyskontowane prze­pły­wy pie­nięż­ne? Wartość rze­czy­wi­sta a obec­na cena akcji? Nie zadrę­czaj mnie głu­pi­mi szcze­gó­ła­mi.” Oczywiście insty­tu­cje finan­so­we po dru­giej stro­nie zaku­pu akcji wyko­na­ły nie­zbęd­ne obli­cze­nia i zde­cy­do­wa­ły się sprze­dać swo­je akcje Druggy LaRoche leka­rzo­wi, któ­ry opo­wia­dał histo­rię.

Wszelkiego rodza­ju obli­ga­cje – poza obec­ny­mi ulu­bio­ny­mi obli­ga­cja­mi wszyst­kich ludzi, skar­bo­wy­mi papie­ra­mi war­tościo­wy­mi – też powin­ny być w sam raz, dopó­ki ich okres wyku­pu jest względ­nie krót­ki (mniej niż pięć lat), by obni­żyć ryzy­ko nie­spo­dzie­wa­nej wyso­kiej infla­cji.

Nauczmy się auto­ma­tycz­nie nie ufać pro­stym histo­riom wyja­śnia­ją­cym skom­pli­ko­wa­ne wyda­rze­nia eko­no­micz­ne lub finan­so­we.

Popularne książki na temat finan­sów sta­no­wią wspa­nia­ły baro­metr nie­do­in­for­mo­wa­nych powszech­nych opi­nii wywo­ła­nych opo­wie­ścia­mi, ponie­waż ambit­ni ludzie piszą­cy na temat finan­sów zwy­kle z nich korzy­sta­ją.

Dlaczego ludzie kupują pierw­sze ofer­ty publicz­ne: dużo lep­szą zaba­wą od posia­da­nia zwy­kłej fir­my prze­my­sło­wej jest zary­zy­ko­wa­nie i pró­ba odkry­cia nowe­go Amazon.com lub Microsoftu. W skró­cie, pierw­sze ofer­ty publicz­ne to inwe­sty­cyj­ny odpo­wied­nik losu na lote­rię, z wyso­ką war­to­ścią roz­ryw­ko­wą i niskim zwro­tem inwe­sty­cyj­nym.

Jeśli pra­gnie­my w życiu eks­cy­ta­cji, dużo bez­piecz­niej i taniej jest zacząć ska­kać ze spa­do­chro­nem niż szu­kać jej w swo­im port­fe­lu inwe­sty­cyj­nym.

Im bar­dziej widocz­na publicz­nie jest fir­ma i im bar­dziej zna­na i cie­ka­wa jest jej histo­ria, tym bar­dziej praw­do­po­dob­ne jest, że jej zwro­ty w przy­szło­ści będą niż­sze.

Ponieważ strach powsta­je w szyb­kim ukła­dzie lim­bicz­nym, jest krót­ko­trwa­łym zja­wi­skiem. Nie ma sen­su przej­mo­wa­nie się złym dniem lub złym rokiem na gieł­dzie, jeśli zapew­ni nam dobre dłu­go­ter­mi­no­we zwro­ty. Ale z powo­du tego, jak waż­ny jest układ lim­bicz­ny, przej­mu­je­my się – bar­dzo, bar­dzo moc­no – krót­ko­ter­mi­no­wy­mi stra­ta­mi. Nie może­my na to nic pora­dzić: w ten spo­sób jeste­śmy zapro­gra­mo­wa­ni.

W latach 1929-2008, Dow Jones Industrial Average rósł przez 51,6 pro­cent dni i spa­dał przez 48,4 pro­cent dni. Jeśli jeden dzień strat przy­ćmie­wa w naszym umy­śle dwa dni zysków, to śred­nio powin­ni­śmy się czuć okrop­nie, ponie­waż licz­ba dni zysków i strat jest nie­mal rów­na.

Tylko wte­dy, gdy spraw­dza­my nasze port­fe­le rza­dziej niż raz na rok, wresz­cie pozby­wa­my się ponu­rej psy­cho­lo­gicz­nej barie­ry „dwa do jed­ne­go”.

To, co spraw­dza się w przy­pad­ku indy­wi­du­al­nych firm i ich akcji, jest też praw­dzi­we w przy­pad­ku gospo­da­rek i ryn­ków gieł­do­wych całych nacji. Czy nie powin­ni­śmy wybie­rać tych gospo­da­rek, któ­re roz­wi­ja­ją się naj­szyb­ciej, gdy inwe­stu­je­my zagra­ni­cą? W rze­czy­wi­sto­ści – nie. Okazuje się, że ta naiw­na stra­te­gia będzie nas spo­ro kosz­to­wać. W roz­dzia­le 2, na przy­kład, zoba­czy­li­śmy, że od 1993 roku Chiny mia­ły jeden z naj­wyż­szych na świe­cie wskaź­ni­ków wzro­stu – cza­sa­mi wyż­szy niż 10 pro­cent rocz­nie. Jednak w latach 1993-2008 rynek gieł­do­wy Chin tra­cił 3,3 pro­cent rocz­nie. Dowiedzieliśmy się tak­że, że w mniej­szym stop­niu to samo spraw­dza się w przy­pad­ku innych wiel­kich suk­ce­sów eko­no­micz­nych minio­ne­go dzie­się­cio­le­cia, tygry­sów azja­tyc­kich – Korei, Singapuru, Malezji, Indonezji, Tajwanu i Tajlandii – któ­re od 1988 roku mia­ły niż­sze zwro­ty niż wol­no roz­wi­ja­ją­ce się Stany Zjednoczone.

Z dru­giej stro­ny, żaden więk­szy kraj nie spo­tkał się w XX w. z porów­ny­wal­nym do Wielkiej Brytanii spad­kiem pozy­cji eko­no­micz­nej i geo­po­li­tycz­nej. W 1900 roku, Brytania rzą­dzi­ła nie tyl­ko na morzach, ale tak­że w świe­cie ryn­ków finan­so­wych. Natomiast w 2000 roku sta­no­wi­ła nie­wie­le wię­cej niż park roz­ryw­ki, gra­jąc dru­gie skrzyp­ce przy ame­ry­kań­skiej hege­mo­nii. Znowu, nie mia­ło to żad­ne­go wpły­wu na zwro­ty z bry­tyj­skich akcji zwy­kłych, któ­re w XX w. nale­żą do naj­wyż­szych na świe­cie.

Kraje z naj­szyb­ciej roz­wi­jający­mi się gospo­dar­ka­mi czę­sto mają naj­niż­sze zwro­ty z akcji.

Na wie­lu roz­wi­jających się ryn­kach, rząd nie chro­ni posia­da­czy akcji przed zachłan­no­ścią zarzą­dów rów­nie dobrze, co w kra­jach z bar­dziej usta­bi­li­zo­wa­nym sys­te­mem praw­nym. Innymi sło­wy, w tych kra­jach zarzą­dza­ją­cy i kon­tro­lu­ją­cy posia­da­cze akcji mogą nie­po­ko­ją­co łatwo złu­pić fir­mę.

Nic nie trwa wiecz­nie. Bardzo często nie­daw­ne nie­zwy­kłe wyda­rze­nia eko­no­micz­ne i finan­so­we mają skłon­ność do odwra­ca­nia się.

W śro­do­wi­sku peł­nym nie­wia­ry­god­nie mądrych, pra­co­wi­tych i dobrze poin­for­mo­wa­nych ludzi naj­mą­drzej­szą stra­te­gią jest nie podej­mo­wa­nie żad­nej trans­ak­cji.

Ludzie cier­piący na poważ­ną depre­sję są czę­sto w sta­nie naj­do­kład­niej oce­nić swo­je wła­sne umie­jęt­no­ści.

Potrzeba nam określo­nej ilo­ści samo­oszu­ki­wa­nia się, aby zacho­wać poczu­cie wła­snej war­to­ści.

Pożąda­nie efek­tow­nych inwe­sty­cji może zaszko­dzić naszym finan­som tak samo, jak pra­gnie­nie part­ne­ra sek­su­al­ne­go, samo­cho­du lub domu, na któ­re nas nie stać.

Bogaci dużo lepiej wycho­dzi­li­by na inwe­sto­wa­niu w sza­re, pro­ste fun­du­sze inwe­sty­cyj­ne o niskich kosz­tach.

Powodem, dla któ­re­go „guru” jest takim popu­lar­nym słowem jest to, że „szar­la­tan” jest trud­ne do wymó­wie­nia.

W ostat­nich latach ulu­bieńca­mi tłu­mów opo­wia­da­ją­cych swo­je histo­rie były fun­du­sze towa­ro­we i akcje kra­jów BRIC (Brazylii, Rosji, Indii i Chin), nio­są­ce ze sobą kata­stro­fal­ne skut­ki dla tych, któ­rzy czy­ta­li i słu­cha­li ich papla­nia.

Jeśli czu­je­cie się zmu­sze­ni do szu­ka­nia eks­cy­ta­cji w finan­sach – a ja tego nie popie­ram – wydziel­cie nie­wiel­ką część swo­je­go port­fe­la, któ­ra będzie mia­ła was zaba­wiać. Oddzielcie to kon­to, któ­re nie powin­no być więk­sze niż 10 pro­cent waszych oszczęd­no­ści, od resz­ty port­fo­lio i nigdy nic do nie­go nie dorzu­caj­cie. Gdy prze­pad­nie, trud­no – miej­my nadzie­ję, że wraz z nim prze­pad­nie pod­nie­ce­nie wyni­ka­ją­ce z wybie­ra­nia akcji.

Najstarsi wete­ra­ni powiedzą nam, ze naj­lep­szych zaku­pów doko­ny­wa­li czę­sto wte­dy, gdy czu­li, że zaraz zwy­mio­tu­ją.

Nieefektowne, powo­li roz­wi­jające się kra­je to czę­sto wspa­nia­łe ryn­ki; musi­my uni­kać kla­sycz­ne­go błę­du łącze­nia szyb­ko roz­wi­ja­ją­cej się gospo­dar­ki z wyso­ki­mi zwro­ta­mi z akcji zwy­kłych.

Odważmy się być nud­ni.

Rozsądny inwe­stor trak­tu­je nie­mal całość kra­jo­bra­zu bran­ży finan­so­wej jako miej­ską stre­fę wal­ki. To ozna­cza każ­de­go makle­ra gieł­do­we­go albo fir­mę ofe­ru­ją­cą kom­plek­so­we usłu­gi makler­skie, każ­dy new­slet­ter, każ­de­go dorad­cę, któ­ry doko­nu­je zaku­pu indy­wi­du­al­nych papie­rów war­to­ścio­wych i każ­dy fun­dusz heg­din­go­wy. Większość fun­du­szy wza­jem­nych roz­sie­wa wię­cej tok­sycz­nych odpa­dów w śro­do­wi­sku inwe­sty­cyj­nym niż rafi­ne­ria w kra­ju trze­cie­go świa­ta. Większość dorad­ców finan­so­wych nie ma w inwe­sty­cjach żad­nej siły prze­bi­cia. Komu moż­na zaufać? Niemal niko­mu.

Większość szu­ka zatrud­nie­nia w domach makler­skich, fun­du­szach hed­gin­go­wych i fun­du­szach wza­jem­nych z tego same­go powo­du, dla któ­re­go podob­no Willie Sutton napa­dał na ban­ki: „Ponieważ są w nich pie­nią­dze”. W związ­ku z tym powin­ni­śmy być bar­dziej ostroż­ni wobec każ­de­go, kto chce zarzą­dzać naszy­mi finan­sa­mi.

Przesłanie pły­ną­ce z poprzed­nich stron nie może już być bar­dziej bez­po­śred­nie: nawet nie pod­chodź­cie do makle­rów gieł­do­wych i firm makler­skich.

Firmy zaj­mujące się fun­du­sza­mi publi­ku­ją swo­je opła­ty i wydat­ki w pro­spek­tach fun­du­szo­wych i regu­lar­nych rapor­tach. Nie publi­ku­ją kosz­tów trans­ak­cji, ale te moż­na osza­co­wać, patrząc na poziom obro­tów i wiel­kość posia­da­nych przez nie firm – wszyst­kie te dane są dostęp­ne. Ponieważ wza­jem­ne fun­du­sze gieł­do­we tra­cą oko­ło 0,1 pro­cent zwro­tu na każ­de 10 pro­cent obro­tu, im niż­szy obrót, tym lepiej.

Struktura posia­da­nia w każdej fir­mie świad­czą­cej usłu­gi finan­so­wej w koń­cu okre­śla, jak na dłuż­szą metę słu­ży ona swo­im posia­da­czom akcji.

Nie inwe­stuj­cie w żad­ną rodzi­nę fun­du­szy wza­jem­nych, któ­ra jest w posia­da­niu noto­wa­nej na gieł­dzie spół­ki-mat­ki.

Fidelity ofe­ru­je pasyw­nie zarządza­ne fun­du­sze w bar­dzo niskich cenach. W zasa­dzie mają tak niskie ceny, że słu­żą jako towar sprze­da­wa­ny ze stra­tą [ang. loss leader], któ­ry ma na celu przy­cią­gnąć klien­tów do fir­my, by kupi­li jej droż­sze fun­du­sze. Dopóki trzy­ma­my się towa­rów po obni­żo­nych cenach, powin­ni­śmy dobrze sobie radzić.

Barclays, któ­re­go iShares są czę­ścią fun­du­szy ETF [ang. Exchange-Traded Funds] jest lide­rem w tej dzie­dzi­nie. Osobiście zbyt­nio nie sza­le­ję na punk­cie ETF-ów, ale ofe­ru­ją małym inwe­sto­rom indek­so­wa­ne pro­duk­ty w bar­dziej ezo­te­rycz­nych kla­sach akty­wów, któ­rych nie obej­mu­ją Vanguard i Fidelity. Niestety, gdy piszę te sło­wa, iShares został wła­śnie zaku­pio­ny przez BlackRock, co zaciem­nia jego przy­szłość.

25-latek powi­nien oszczędzać co naj­mniej 10 pro­cent swo­jej pen­sji, co ozna­cza, że 45-latek powi­nien oszczę­dzać nie­mal poło­wę swo­jej pen­sji.

Koszty pro­wi­zji i spre­adów, na któ­re jesteśmy nara­że­ni przez fun­du­sze ETF, szyb­ko zli­kwi­du­ją maleń­ką prze­wa­gę ceno­wą.

Nie wyda­je mi się, żeby więk­szość ofe­ru­ją­cych fun­du­sze ETF była w sta­nie pro­wa­dzić te pro­duk­ty przez dłu­gi czas; wszyst­kie, z wyjąt­kiem Vanguard, są spół­ka­mi gieł­do­wy­mi.

W kil­ku przy­pad­kach ETF ma sens. Pierwszym jest (między­na­ro­do­wy) walor ETF, iShares EAFE, dla któ­re­go Vanguard nie ofe­ru­je żad­ne­go odpo­wia­da­ją­ce­go mu indeksu/pasywnego fun­du­szu wza­jem­ne­go. Drugim jest Vanguard All-World ex-U.S. Small-Cap ETF, któ­ry nie pobie­ra opła­ty za zakup w wyso­ko­ści 0,75 pro­cent, któ­rą obcią­ża­ne są akcje inwe­sty­cyj­ne, i posia­da tak­że dużo niż­szy współ­czyn­nik wydat­ków (0,38 w porów­na­niu do 0,60 pro­cent). Trzecim był­by mię­dzy­na­ro­do­wy fun­dusz REIT iShares (IFGL), dla któ­re­go nie ist­nie­je odpo­wied­nik w posta­ci fun­du­szu otwar­te­go dostęp­ne­go dla więk­szo­ści małych inwe­sto­rów.

Zwykle pole­cam zdrową daw­kę krót­ko­ter­mi­no­wych papie­rów skar­bo­wych zamiast gotów­ki, jed­nak zyski z papie­rów skar­bo­wych są obec­nie tak niskie, że lepiej jest ulo­ko­wać fun­du­sze na rachun­ku środ­ków loko­wa­nych na ryn­ku pie­nięż­nym, dopó­ki zyski z krót­ko­ter­mi­no­wych papie­rów skar­bo­wych nie wzro­sną powy­żej 3-4 pro­cent.

W jaki spo­sób Taxable Ted ma roz­lo­ko­wać wpły­wy ze sprze­da­ży swo­jej fir­my, któ­re obec­nie posia­da w gotów­ce? Można to zro­bić na co naj­mniej dwa róż­ne spo­so­by. Pierwszy to po pro­stu jed­no­ra­zo­we roz­lo­ko­wa­nie, w któ­rym doko­nu­je się zaku­pu wszyst­kich swo­ich akcji i obli­ga­cji za jed­nym razem. Przy obec­nej war­to­ści akcji było­by to roz­sąd­ne. Z dru­giej stro­ny, Ted mógł­by wkro­czyć na ścież­kę uśred­nia­nia war­to­ści ryzy­kow­nych akty­wów gieł­do­wych w poten­cjal­nym port­fe­lu w cią­gu kolej­nych kil­ku lat. Kompromisem pomię­dzy tymi dwo­ma tech­ni­ka­mi było­by zain­we­sto­wa­nie pierw­szej poło­wy zysków natych­miast, a następ­nie uśred­nia­nie war­to­ści pozo­sta­łej czę­ści.

Nadwyżka zwro­tów gene­ro­wa­na przez reba­lan­cing nie jest duża, zwy­kle nie wyż­sza niż 1 pro­cent rocz­nie, czy­li dużo niż­sza niż poda­tek od zysków kapi­ta­ło­wych, z któ­rym będzie­my mieć do czy­nie­nia w przy­pad­ku więk­szo­ści sprze­da­ży. Więc, czy­sto z punk­tu widze­nia zwro­tów, nigdy nie powin­ni­śmy sprze­da­wać akcji, by doko­nać reba­lan­cin­gu w opo­dat­ko­wa­nym port­fe­lu. Kupowanie, rzecz jasna, jest w porząd­ku, może­my też wyko­rzy­stać do reba­lan­cin­gu dys­try­bu­cję fun­du­szy – zyski kapi­ta­ło­we, dywi­den­dy i opro­cen­to­wa­nie wypła­ca­ne przez fun­du­sze. Jednak do pew­ne­go stop­nia zale­ca się też sprze­daż w celu kon­tro­li ryzy­ka. Jeśli roz­pocz­nie­my z port­fe­lem 50/50, a prze­dłu­żo­ny okres wzro­stu cen spra­wi dopro­wa­dzi do 65/35 albo nawet 75/25, coś musi­my zro­bić.

Jak często powin­no się doko­ny­wać reba­lan­cin­gu? Odpowiedź brzmi: rela­tyw­nie nie­zbyt czę­sto.

Dokonujmy reba­lan­cin­gu port­fe­la mniej więcej raz na kil­ka lat; wię­cej niż raz na rok to praw­do­po­dob­nie zbyt czę­sto. W port­fe­lach opo­dat­ko­wa­nych powin­no się to robić jesz­cze rza­dziej.

Jeszcze jed­na zale­ta indeksowanego/pasywnego podejścia do inwe­sto­wa­nia. Gdy fun­dusz indek­so­wa­ny ma się okrop­nie, jest tak dla­te­go, że kla­sa akty­wów ma się okrop­nie, co zwy­kle ozna­cza, że pota­nia­ła. W zamian ozna­cza to zwy­kle, że jej ocze­ki­wa­ne zwro­ty w przy­szło­ści wzro­sły, i że inwe­stor może kupić tro­chę wię­cej w danym fun­du­szu z w mia­rę czy­stym sumie­niem. Z dru­giej stro­ny, gdy aktyw­nie zarzą­dza­ny fun­dusz ma się okrop­nie, praw­do­po­do­bień­stwo, że jest to wina bra­ku umie­jęt­no­ści mana­ge­ra, pod­ko­pu­je naszą pew­ność sie­bie: czy napraw­dę powin­ni­śmy kupo­wać wię­cej w fun­du­szu zarzą­dza­nym przez praw­do­po­dob­nie nie­kom­pe­tent­ne­go mana­ge­ra? Czy popeł­ni­li­śmy błąd już na począt­ku? Dość czę­sto tego typu kiep­skie wyni­ki są wyni­kiem pew­ne­go połą­cze­nia pecha i kiep­skich wyni­ków kla­sy akty­wów. To może dopro­wa­dzić do złej decy­zji: zwol­nie­nia mana­ge­ra fun­du­szu zaraz przed tym, jak jego kla­sa akty­wów albo jego szczę­ście ma szan­sę się odwró­cić. Krótko mówiąc, indek­so­wa­nie inwe­sty­cji ozna­cza, że nigdy nie będzie­my musie­li mówić, że nam przy­kro.

Rebalancing może rów­nie dobrze powo­do­wać stra­tę, co zysk zwro­tu. Czy ist­nie­je jakiś powód, by wie­rzyć, że śred­nio rzecz bio­rąc, reba­lan­cing może bar­dziej pomóc niż zaszko­dzić? Nie, jeśli wie­rzy­my, że ruchy ryn­ku są loso­we. Bądź co bądź, doko­nu­je­my reba­lan­cin­gu, wie­rząc, że akty­wa z wyższym/niższym śred­nim zwro­tem w prze­szło­ści będą mia­ły niższy/wyższy od śred­niej zwrot w przy­szło­ści. Czy to rze­czy­wi­ście praw­da? Prawdopodobnie tak. Przypomnijmy sobie, że w krót­kich okre­sach kla­sy akty­wów wyka­zu­ją się pędem, jed­nak w cią­gu okre­sów dłuż­szych niż rok mają ten­den­cję do powro­tu do śred­niej.

Polecam, żeby począt­ku­ją­cy trzy­ma­li się reba­lan­cin­gu co kil­ka lat. Jeśli w pew­nym momen­cie zde­cy­du­je­cie się prze­rzu­cić na tech­ni­kę pro­go­wą, będzie­cie musie­li usta­lić indy­wi­du­al­ne para­me­try reba­lan­cin­gu, któ­re będą nie tyl­ko odno­si­ły się do danej kla­sy akty­wów, ale tak­że do dane­go port­fo­lio. Rebalancing na pod­sta­wie osią­gnię­te­go pro­gu jest dla więk­szo­ści cią­głą pra­cą. Zbyt czę­sty lub zbyt rzad­ki reba­lan­cing danej kla­sy akty­wów jest zwy­kle sygna­łem, by odpo­wied­nio zwięk­szyć lub zmniej­szyć próg.